Ks. Jan Żuk był kapłanem Archidiecezji Mohylewskiej, ale został
wyświęcony w Wilnie i aż do swego wywiezienia na Sybir pracował w
archidiecezji wileńskiej.
Należy do tych, którzy na „nieludzkiej ziemi”
cierpieli najdłużej, bo ponad 15 lat.
Ks. Jan urodził się 13 II 1897 r. we wsi Maciuki w parafii Miory, w
północnej części diecezji wileńskiej, już niedaleko od rzeki Dźwiny.
Jego rodzice, Wincenty i Józefa pracowali na roli i nie byli na tyle
bogaci, by zapewnić kształcenie syna. Znalazła się jednak życzliwa
osoba, pani Snarska, dzięki której mógł udać się do gimanzjum w
Dziśnie. W 1916 r. wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w
Petersburgu, którego jednak nie mógł ukończyć, gdyż po rewolucji 1917
r. zostało zamknięte. Przeniósł się do Wilna, najprawdopodobniej w 1918
r., tu dokończył studia i w 1920 r. przyjął świecenia kapłańskie z rąk
biskupa wileńskiego Jerzego Matulewicza. Na pierwszą placówkę został
mianowany do Nowego Pohostu w dekanacie dziśnieńskim. Od samego
początku kapłaństwa musiał pełnić obowiązki proboszcza, najpierw przy
ciężko chorym proboszczu ks. Bolesławie Szylko, a po jego śmierci w
styczniu 1921 r. już samodzielnie. W 1923 r. otrzymał nominację na
proboszcza parafii Łukonica w dekanacie słonimskim, skąd przeszedł w
1925 r. na probostwo w Dzierkowszczyźnie, by po dwóch latach znowu
wrócić do Łukonicy. W 1930 r. został proboszczem Suderwy koło Wilna, a
po trzech latach przeszedł stąd do Szarkowszczyzny.
Wiosną 1939 r. ks. Żuk otrzymał nominację na proboszcza parafii
Plusy w dekanacie brasławskim, tuż przy granicy z Łotwą. Była to
parafia licząca ponad 4000 wiernych z pięknie położonym, nad jeziorem,
murowanym kościołem. Ludność była w olbrzymiej większości katolicka. Na
wioskach było trochę napływowych staroobrzędowców, a w samych Plusach -
Żydów. Była to kraina jezior, z których największe było jezioro Snudy
(ponad 22km 2), leżące w południowej części i wokół niego od strony
zachodniej i północnej leżały wsie należące do tej parafii. Od północy
i zachodu parafia opierała się o granicę państwową z Łotwą. Nie długo
dane było tu ks. Żukowi pracować normalnie. Wybuchła II wojna światowa.
Ziemie te znalazły się pod władzą sowiecką i nastały nowe porządki.
Rozpoczęła się gehenna narodowa i religijna. Niektórzy parafianie
radzili ukrycie się bądź ucieczkę. Ksiądz pozostał na swoim stanowisku
i służył pomocą duszpasterską oraz podtrzymywał na duchu swoich
parafian.
W czerwcu 1940 r., w czasie kolejnej wielkiej wywózki ludności z
Kresów na Wschód, został zabrany z domu i wywieziony najpierw do punktu
„zbornego”. Być może był to Berezwecz. Ze stacji kolejowej wywieziono
bydlęcym pociągiem razem z wieloma innymi więźniami w głąb Związku
Sowieckiego. Widząc straszne przygnębienie, wprost rozpacz
współwięźniów w wagonie, zaintonował śpiew „Po Twoją obronę”, a potem
starał się podnieść na duchu. Przez trzy tygodnie strasznej podróży na
Sybir apostołował modlitwą i słowami pociechy ewangelicznej. Dowieziono
ich do stacji Krasnojarsk. Stąd skierowano go do pracy w kołchozowej
stajni, gdzie opiekował się końmi. Zimą ciężko zachorował na zapalenie
płuc. Wyratował go z tego życzliwy lekarz, dzięki któremu
prawdopodobnie po chorobie otrzymał lżejszą pracę, został wartownikiem
przy magazynach zbożowych. Jesienią 1941 r. został przeniesiony do
ciężkiej pracy fizycznej w tartaku. Tu pewnego zimowego wieczoru w
obozie na prośbę współwięźniów, w których obudził wiarę i nadzieję,
rozgrzeszył ich, a potem podany przez nich czarny chleb konsekrował i
udzielił im Komunię świętą. To zdarzenie wspominał ze wzruszeniem, jako
swoją pierwszą obozową Eucharystię i budował się duchową postawą swoich
współwięźniów.
Pod koniec lata 1943 r. ks. Żuka przewieziono do innego miejsca
przymusowej pracy, oddalonego od Krasnojarska o ponad trzy tysiące
kilometrów obozu Ust-Port, nad rzeką Jenisej, ponad 100km od Norylska.
Było to już za kołem polarnym i praca w tutejszym tartaku była o wiele
cięższa niż koło Krasnojarska. Mrozy nawet ponad 40 stopni i
wyczerpująca, ponad siły praca. Sam ufał w Boże Miłosierdzie i Bożą
Opatrzność i tę nadzieję przekazywał współbraciom niedoli. Umiłowaną
jego modlitwą była modlitwa św. Bernarda „Pomnij o Najświętsza Panno
Maryjo...”. Stąd też napisał pierwszy list do brata Franciszka, który
mieszkał w rodzinnych Maciukach i ten list otrzymał w lutym 1945 r.
Rodzina odtąd wysyłała listy i paczki, ale niestety, nie docierały one
do ks. Jana. Jemu zaś pozwolono na lżejszą pracę w fabryce konserw koło
Ust-Portu. Po 6 latach poniewierki w Ust-Porcie, przeniesiono ks. Żuka
do Kańska w Krasnojarskim Kraju. Wycieńczony ciężką pracą w warunkach
podbiegunowych w Kańsku znowu rozpoczął pracę w tartaku, gdzie ponownie
zachorował na zapalenie płuc i przez trzy miesiące przebywał w
szpitalu. Po powrocie do zdrowia otrzymał lżejszą pracę, został dozorcą
w tymże tartaku. Stąd po roku pobytu został przeniesiony do Abanu,
niedaleko od Kańska, gdzie pracował w lesie, a potem w biurze jako
kasjer.
Po śmierci Stalina, gdy zelżał reżim, nawiązał korespondencję z
rodziną i księżmi, którzy wspierali go finansowo. Nabył wówczas domek o
jednym pokoiku i w nim rozpoczął odprawiać Mszę świętą. Wszystko
potrzebne do tego przysłali mu jego koledzy, księża z Archidiecezji
Wileńskiej. Korespondencja z rodziną spowodowała, że jego bratanica,
Leokadia, przyjechała do niego do Abanu i odtąd opiekowała się nim.
Gdy w 1955 r. władze sowieckie wydały dekret pozwalający na
repatriację Polaków do Polski, ks. Żuk rozpoczął starania o wyjazd do
ojczystego kraju. Mimo trudności, otrzymał pozwolenie i 9 XII 1955 r.
odjechał pociągiem z Abanu, by 2 I 1956 r. znaleźć się Białymstoku u
swego brata Antoniego. Po kilkumiesięcznej kuracji udał się do biskupa
siedleckiego Ignacego Świrskiego, który przyjął go do pracy w diecezji
siedleckiej, mianując proboszczem parafii Żeszczynka w dekancie
wisznickim. Tu pracował do 1967 r., kiedy to przeszedł w stan spoczynku
i osiadł w Rossoszu. Póki sił starczało dalej udzielał się w kościele .
Opiekowała się nim dalej jego dzielna bratanica Leokadia Żuk. Zmarł 23
III 1974 r. i został pochowany na cmentarzu w Rossoszy obok innego
kapłana, ks. Stanisława Forysia, byłego proboszcza tej parafii i
więźnia Oświęcimia i Dachau.
Suchy biogram nie oddaje tego wszystkiego, co przeżył omawiany
kapłan. 20 lat pracy w różnych parafiach Archidiecezji Wileńskiej, 15 i
pół roku poniewierki na Syberii, potem posługa duszpasterska w diecezji
siedleckiej. Musiał być mocny duchem, skoro, mimo przeżyć łagrowych,
dożył jubileuszu 50-lecia kapłaństwa i był czynny do ostatnich prawie
swoich dni. Pan Bóg dał mu łaskę odprawienia Mszy świętaj nawet w dniu,
w którym powołał go do siebie.
Ks. Tadeusz Krahel
Czas Miłosierdzia